Post jest o nowej (choć niby nie tak do końca) Glemnorangie Astar ale opiszę też kilka okoliczności które wiązały się z tą degustacją. Kilka dni temu Dom Whisky Online (Reda) ogłosił degustacje dwóch nowych edycji whisky z koncerny LVMH czyli Ardbeg An Oa, którą opisywał już tomo jakiś czas temu, oraz Glemnorangie Astar. Jako, że An Oa wcześniej siorbnąłem zaledwie kapeńkę (aby zostawić więcej dla toma do wnikliwej oceny) a zasmakowała mi to już to było dobrym powodem do uczestnictwa w tym spotkaniu a dodatkowo jeszcze kolejna premiera czyli Glenmorangie Astar. Jakby tego było mało to koszt udziału w degustacji (50zł) można było później odliczyć sobie od zakupu produktów Glemnorangie/Ardbeg w Domu Whisky (voucher do końca września) a więc mega opcja. Zapisałem się i przybyłem na miejsce w wyznaczonym czasie.

Kuba Grabowski jak zwykle w formie 😉

Po przybyciu okazało się, że poza dwoma premierami w kieliszkach znajduje się jeszcze kilka dramów rozbiegowych i tak przed Astarem poleciał Glemnorangie Original, Lasanta i Quinta Ruban a przed An Oa na rozgrzewkę poszedł klasyczny Ardbeg Ten ta więc zestaw 6 dramów w cenie 50 zł którą jeszcze można było wykorzystać w sklepie to na prawdę dobry deal! Podczas wprowadzenia Kuba (ambasador Ardbeg/Glenmorangie) polał jeszcze sampla new makea Glenmorangie oraz 10-letniego Glenmorangie prosto z beczki w wersji 1st i 2nd fill bourbon cask – szczególnie dobrze wypadł 1st fill.

line-up wieczoru

No ale przechodząc już do tej rzeczonej premiery… pijemy sobie, pijemy i nagle dochodzimy do kieliszka z Glenmorangie Astar. Taka edycja w destylarni Glenmorangie to nie zupełna nowość bo w 2008 roku już popełnili takową whisky (ta sama nazwa i analogiczny sposób “produkcji”) jednakże skończyła się ona dobre kilka lat temu a nowe beczki jeszcze dojrzewały więc powstał lekki gap w jej dostępności. Jest to też inny batch więc de facto i tak było by to lekko inne wydanie – dlatego też nowa edycja jest roboczo nazywana “Astar 2017”. Wyjątkowość tej edycji wynika z beczek do których zrobienia posłużyły klepki zrobione ze specjalnie wyselekcjonowanego przez Billa Lumsdena, dębu amerykańskiego rosnącego w górach Ozark (Missouri) który następnie został wysuszony, wyprażony (to istotne), wypalony od środka, zalany bourbonem i przetransportowany do Szkocji. Nazwa Astar w języku gaelickim oznacza “podróż” i ma symbolizować drogę jaką przebyły rzeczone dęby z miejsca gdzie rosły aż do magazynów Glenmorangie (podobno jest to około 5 tys. mil). Astar jest NASem ale można w internecie znaleźć informacje, że leżakował w tych beczkach około 10 lat.

Astar w kieliszku

Nie jestem największym na świecie fanem Glenmorangie i choć uważam, że jest to zwykle świetna whisky którą można poczęstować gości to rzadko kiedy trafia się edycja nad którą można dłużej pokontemplować i znaleźć zaskakujące nuty smakowe/zapachowe więc do Astara podszedłem z lekkim dystansem. W nosie w sumie fajnie, nie ma aż tak dużo tego co charakterystyczne dla tej destylarni a pojawiły się jakieś nuty typu zielone liście, menthol, skórka zielonego jabłka, przypalony karmel i młoda dębina. W smaku już niestety bardziej ubogo, trochę jak virgin oak, jest pieprznie i drewniano, jest też coś jakby kora starego drzewa i słabe nuty ziemiste. Finish średni, dość kremowy i drewniany. Ogólnie bardzo mi zaimponowało, że jest inaczej niż w większości edycji z tej destylarni. Aha… no i moc tego limitowanego wydania, jest to 52,5 % ABV (w wersji 2008 było to 57,1%) ale alkohol jest dość dobrze “schowany” i nie przeszkadza. Generalnie jestem na tak.

Jeszcze kilka słów o cenie… z tego co usłyszałem ma to być w okolicach 320 zł co w skali europy jest niezłym przelicznikiem (średnio 75-80 euro) ale wyjątkowo niską ceną nie jest. Z drugiej strony to “Limited Edition” (zapewne coś koło 10 000 butelek) i dla fanów destylarni na pewno będzie pozycją obowiązkową w barku. Czy warto… kwestia gustu. Mi ta edycja się spodobała, głównie dlatego, że różni się od “typowego Glenmorangie”, ale pewnie nie wydałbym na nią takiej kasy choć obiektywnie uważam, że może być jej warta dla wielu osób. Niech każdy spróbuje i sam oceni.

4.5
/ 10