Jefferson’s to jedna z mniejszych a za razem bardziej ciekawych marek amerykańskiego bourbona i mimo, że nie mają swojej własnej destylarni to jakość ich produktów jest na stałym, wysokim poziomie. Cała historia zaczyna się w 1998 roku kiedy to Chester i Trey Zoeller (początki tradycji “bourbonowej” w tej rodzinie sięgają 1799 roku) zakładają McLain & Kyne Distillery Company. Od początku ich koncepcją było skupowanie wysokiej jakości destylatów i łączenie ich w małe serie, tzw. Verry Small Batch składające się zwykle z 8-12 beczek. Jak sami to określają, robienie takich partii jest dla nich „jak kolacji dla 8 przyjaciół a nie posiłku dla 40 ludzi” (jak w przypadku dużych koncernów). W 2006 roku po zawirowaniach marka przeszła na własność Castle Brands. Jedną z ciekawostek i “białych kruków” marki jest edycja Presidental Select 18YO rzekomo zestawiona z destylatów ostatniego roku działalności Stitzel-Weller Distllery (1991). To co udało mi się ustalić to informacja, że ich bourbonowy mash bill składa się w 60% z kukurydzy, 30% żyta i 10% ze słodowanego jęczmienia a beczki są zalewane destylatem w mocy 125 proof. Butelkowanie odbywa się w Kentucky Bourbon Distillers.

Jefferson’s OCEAN

 

Jefferson’s OCEAN to mega ciekawy eksperyment w temacie bourbona ale w sumie chyba nawet całego świata whisky/whiskey. Swoją drogą dość fajnie ideologicznie by to pasowało np. do szkockiej destylarni Talisker czy nawet bardziej Old Pulteney. Generalnie chodzi o to, że małe baryłki z bourbonem (już leżakującym 8 lat) pakowane są na statek i tak sobie podróżują po świecie. Podczas tej wyprawy zazwyczaj statek 4-krotnie przecina równik, odwiedza pięć kontynentów i zawija do ok. 30 portów a towarzyszy temu wszystkiemu duża amplituda temperatur, słone powietrze i nieustanne bujanie które sukcesywnie miesza zawartość beczek. Te niecodzienne i zupełnie niespotykane (jak na leżakowanie whiskey) warunki wpływają na rzekomo unikatowy smak oceana.
Jeżeli chodzi o degustację to kolor wbrew opisom producenta nie jest jakiś szczególnie ciemny, raczej przeciętny jak na 8 lat w beczce (nie znamy też dokładnej pojemności tych “małych beczek” oraz stopnia ich wypalenia). Przechodzimy do zapachu i tutaj jest “wow”… zupełnie nie bourbonowy, nut wanilii, drewna czy karmelu trzeba szukać gdzieś na 2 planie. Dominuje tutaj zapach “mokrej szmaty” i to takiej trochę uwalonej od smaru, pasta polerska, daje się wyczuć sporo żyta, może faktycznie też te morskie akcenty… widać, że jest gęsty i oleisty. Smak jest łagodny, trochę słodki, trochę słony, sporo młodego drewna ale nie “gryzącego” no i karmel. Finish ciągnie się dość długo i wyraźnie, dominuje drewno i ostre przyprawy (nawet pieprz).

mapa podróży

 

Jefferson’s Reserve Groth Cask Finish

 

Koncept tej wersji wziął się rzekomo z zamiłowania twórców Jefferson’sa do wina Cabernet Sauvignon z doliny Napa. Tak więc pojawił się koncept, beczki zostały zakupione z winiarni Groth i zabawa się zaczęła. Nie jestem fachowcem od wina ale podobno ta cała „Groth Winery” to nie byle co… jako pierwsze wino z Kalifornii dostali 100 punktów od Roberta Parkera. Beczki zalano już dojrzałym (6 lat) bourbonem i wsadzono do „hot box” czyli stalowego kontenera który w lecie nagrzewa się do 120 stopni (zakładam, że Farenheita więc będzie to niecałe 50 w skali Celsjusza) aby efektywnie „wypijało” wino z beczki. Po 60 dniach takiego leżakowania podobno smakuje jak kieliszek Cabernet Sauvignon popity shotem bourbona a w ciągu kolejnych miesięcy (łącznie 9 miesięcy) wszystko się układa, nabiera dobrych cech beczki po winie, smaku czerwonych owoców i unikalnego koloru.

klepki beczki po winie oraz po bourbonie

Zaczynamy degustację. Kolorek faktycznie ma sporo “czerwieni” i jest stosunkowo ciemny jak na 6-latka porównując z wersją ocean. W zapachu wyraźnie czuć wiśnie w likierze, skórę, jest intensywnie ale nie gryząco. Mimo chęci i autosugestii nie znalazłem tam jednak aromatu czerwonego wina. No to pierwszy łyk… smak jest bardzo gładki, wytrawny, lekko kwaskowy, eksplozja owoców i wanilii, tak przyjemne, że chce się od razu napić kolejny raz. Finish jest długi ale delikatny, dominuje drewno, czerwone owoce i czarna czekolada – bardzo fajnie! Powiem szczerze, że nie miałem wielu okazji próbować bourbonów finishowanych w beczkach po winie ale w porównaniu to Woodford Sonoma-Cutrer Finish (z beczek po Pinot Noir) Jefferson’s okazuje się rewelacyjny! Nie wiem czy różnica wynika z bourbona, z beczek, z wina czy z interakcji między nimi ale chyba po prostu zrobili to „dobrze”.

Podsumowując temat tych dwóch edycji Jefferson’sa warto dodać, że ich cena niestety nie jest niska bo obie butelki kosztują w granicach 400-500 zł ale trzeba zaznaczyć, że w dziedzinie bourbona faktycznie wspięli się na wyżyny kreatywności i znaleźli fajne, ciekawe kierunki nie tylko ideologicznie ale jest to wszystko podparte unikalnym i dobrym smakiem. Jeżeli kogoś stać to na prawdę warto zainwestować sobie w te edycje a przynajmniej raz lub dwa zdegustować je sobie na festiwalu lub w barze, są tego warte.