Carn Mor, to nie tylko nazwa szczytu góry w regionie Highland, ale też nazwa niezależnego bottlera, który u nas w kraju nie jest zbytnio popularny (takie mam wrażenie). Przy okazji podróży do Szkocji w zeszłym roku, udało mi się trafić do kameralnego sklepiku z whisky znajdującego się w Bridge of Allan, a tam na mnie czekała miła niespodzianka w postaci znudzonej obsługi, czekającej na klientów. Jak tylko usłyszeli dźwięk otwieranych drzwi, to od razu uśmiech na ich twarzach zagościł.

Nie zwlekając za długo radośnie im obwieściłem, że szukam czegoś super i tak najlepiej do 50 funciaków, bo nie ma też co na dzień dobry szastać groszem. Panu na szczęście uśmiech z twarzy nie zniknął, a zabrał mnie do sekcji z butelkami od niezależnych. Tam otworzył kredens, w którym znajdowały się otwarte butelki i uraczył mnie kilkoma pozycjami. Tam spotkałem po raz pierwszy Old Pultneya, który nie wywoływał u mnie odruchów wymiotnych, a wręcz zrobił takie wrażenie, że jego butla przyleciała ze mną do Polski. Tak wyglądał mój pierwszy raz z Carn Mor’em.

Ostatnimi czasy z wielką radością witałem się z wiadomością, że najbliżsi krewni wybierają się dokładnie w te same okolice, to mając w pamięci ten sklep, wysłałem ich na zakupy. Asortyment sklepu zmienia się właściwie w tempie porównywalnym do naszych biedronek, stąd też nie było szans na kolejną butlę Old Pultneya. Korzystając z faktu, że w końcu w UE znieśli horrendalne stawki za połączenia, szybko otrzymałem telefon, że nie ma tego czego chciałem. Jest jakaś różowa i jakaś przeźroczysta, po głębszym zastanowieniu i przeanalizowaniu wspomnień z Old Pultneya, wybór padł na obie.

Dzisiaj odpaliłem sobie w końcu tę różową, a mianowicie 8 letnią Glenlossie, rozwodnioną do 46%. Co mnie najbardziej ucieszyło, to informacja, że whisky była finiszowana w beczkach po winie, a po 19 letnim Glenfiddichu Age of Discovery, bardzo przychylnie patrzę na tego rodzaju “wykończeniówki”. Do rzeczy:

Kolor – rdzawo, różowy (niestety na zdjęciach tego nie widać)

Nos – Na samym początku bardzo agresywnie – zapach bimbru, świadczący o niskim wieku, trochę lukier, niskiej jakości czekolada deserowa z wiśnią, coś na wzór “Mon Cheri”, delikatnie pieprzna.  Z czasem żywiołowość nie ustępuje, ale zaczynają się pojawiać bardziej łagodne nuty drewna, wiśni i miodu pitnego.

Smak – Ostra, pomimo tylko 46%, to mocno drapie w podniebienie. Po alkoholu w smaku wyczuwalna gorzka czekolada, wanilia i gorzkość tanin czerwonego wina. Na końcu zostaje tylko posmak mokrej ziemi.

Finisz – Całkiem długi – Dominuje głównie mokra ziemia, gdzieś po paru sekundach trochę tytoń, drewno i kurz, a na samym końcu stęchlizna

Wniosek – Jedna jaskółka wiosny nie czyni, hurraoptymistycznie liczyłem na przyzwoitego daily drama, ale niestety wyszła kaszana. Wpływ finiszu wyczuwalny był tylko minimalnie w smaku, a pozostała część to jak przy młodych, nieułożonych whisky, czyli zła. Ze strasznym smutkiem:

2/10