Jednym z plusów mieszkania w Warszawie są bez wątpienia regularnie odbywające się wydarzenia związane z alkoholami. Festiwale whisky, festiwale wina, konkursy barmanskie, święta wódki itp.itd. Pozwalają każdemu degustującemu znaleźć coś dla siebie. Moim zdaniem jednym z najlepszych eventow jakie udało mi się odwiedzić to ogólnopolski salon win i alkoholi mocnych organizowany przez firmę M&P. Dwudniowy event poświęcony jest pierwszego dnia winom, a drugiego alkoholom mocnym. Ja jako laik wina, najchętniej wybieram się na ten pierwszy, aby spróbować czegoś nowego, ciekawego, po czym zawsze (a to trzeci roku rzędu) następnego dnia żałuje tego głodu poznawczego.
Ale nie o winach chciałem tu pisać. M&P jest jednym z największych dystrybutorów whisky w Polsce, w ich ofercie można znaleźć pozycje właściwie z każdego kontynentu. Marki, którymi się opiekują są znane i cenione, wiec możliwość ich degustacji zawsze wzbudza uśmiech.
Festiwal co roku odbywa się w fortecy kreglickich. Budynek o owalnym kształcie i piwniczanym klimacie pozwala stworzyć klimat przypominający magazyny whisky, wiec idealnie się komponuje do danego wydarzenia. Z sentymentem tez wspominam Ardbeg Night, który kiedyś się odbył dokładnie w tym samym miejscu, a cała sceneria, przyciemnione światła i scenografia pasowała jak ulał do czasów prohibicji i szmuglowania alkoholu. Tyle słowem wstępu.
Pierwsze skrzypce festiwalu bez wątpienia grało stoisko z Glenallachie, na którym głównodowącym był Mariusz Masiak. Ponad połowa trunków na stole była do degustacji w cenie biletu. Za pare złotych tez można było spróbować limitowanych edycji takich jak CS wyselekcjonowany przez Ralfiego. Ta 13 latka finiszowana w Port Pipe’ie była nawet możliwa przez chwile do zakupu. W warunkach festiwalowych, spokojnie można by ocenić na 5,5-6, a przy cenie z książeczki … Value for money. Oprócz tego, w pamięci najbardziej mi zapadło 15yo finiszowane w beczkach po sherry oraz single cask po moscatelu. Ciekawostka była butelka prosto z destylarni, która zawierała ponad roczny new make leżakowany w świeżych beczkach.



Springbank. Kiedy ma się ochotę na coś dobrego, a nie do końca wie się na co, to najlepszym wyborem jest przeważnie springbank. Tutaj przygotowane dla nas było – 15yo Rum Wood o mocy 51% (pierwszy słodki springbank jaki udało mi się spróbować!), 21yo oraz wszystkie podstawowe, znane i lubiane wersje. Po sąsiedzku na stanowisku znajdował się tez kilkeran, gdzie każdy kogo spotkałem odsyłał mnie do spróbowania czegoś nadzwyczajnego. Owym wynwalazkiem okazała się edycja, która leżakowała przez 10 lat w beczkach po sherry fino, by ostatnie chwile spędzić w beczkach po Burbonie. Z reguły odbywa się to na odwrót… wiec sam byłem ciekawy efektu. Może nie do końca powaliło mnie to na nogi, ale z ręka na sercu przyznam medal za wyjątkowość. Jakby określić ja jednym słowem, to chyba najbardziej trafne będzie słowo: ramen. Rosołowa, z posmakiem sosu sojowego i delikatna nuta wędzonej ryby. Nie będzie może to moim ulubionym trunkiem, ale na bank trzeba koniecznie tego spróbować – coś podobnego do Amruta peated w CSie.



Brown-Forman. Święta trójca z Highland. Oprócz stałej wystawki, do spróbowania było kilka pozycji z tegorocznej serii Single cask od Benriacha i Glendronacha. Znalazły się też starsze, limitowane wypusty. Było w czym wybierać. Moim faworytem okazała się edycja 26yo z 1992 r. z beczki po sherry Oloroso – na festiwalowe podniebienie, solidna 6. Miło było też spróbować młodziaków od Ben Riacha, nadal nie rozumiem ich fascynacji utorfowianiem ich trunków, ale tym razem wyszło im naprawdę przyzwoicie.



Japonia – na sam koniec zostawiłem sobie podróż na kontynent azjatycki, czyli do miejsca gdzie rozpocząłem swoją fascynację tym trunkiem. Pozytywnie zaskoczyła mnie Yoichi z 2018 roku, która nie była wodzianką jak z reguły whisky z tego regionu. Tak jak smak zaskoczył, to cena zniewoliła. Takie ~4, ale zdecydowanie za drogie. Oprócz tego były też wszystkim znane blendy 12yo, from the barrel itp. ale też mozna było znaleźć ciekawostki w postaci ginu i wódki – w sumie jeden z lepszych ginów jakie piłem.



Niestety, w tym roku samemu reprezentowałem nasz tercet, więc nie miałem już mocy przerobowych by ogarnąć Battlehill’a, Blantonsa czy pozostałych marek, których nie ma tu w tej recenzji.


Jednym z najbardziej wyróżniających elementów tego festiwalu jest fakt, że na dzień dobry otrzymujemy książeczkę z dostępnymi pozycjami do degustacji i zakupu. Książka jest o tyle fajna, że zawiera w sobie zrabatowane ceny, nawet do 50%, co czasem pozwala podjąć decyzję o zakupie :). Nawet jeśli w trakcie festiwalu się na nic nie zdecydujemy, to do końca miesiąca można spokojnie zakupić wybrane produkty w sklepach sieci.
No i to by było na tyle. Czas rozparcelować zapasy.
